W ostatnich dniach najpierw zwróciłem uwagę, że nie powinno się mówić o „podatku od deszczówki”, a raczej o „podatku od betonozy”, bo w ustawie mamy zapis: „zmniejszenie naturalnej retencji terenowej”. Później zapoznałem się z ogólnymi założeniami projektu ustawy o inwestycjach w zakresie przeciwdziałania skutkom suszy i swoją opinią podzieliłem się we wcześniejszym wpisie O specustawie suszowej. Z dyskusji pod komentarzami i medialnymi doniesieniami widzę, że najwięcej emocji budzi temat podatku od betonozy. Inne zapisy projektu ustawy pozostały gdzieś w cieniu. Dziś skupię się na tym podatku, a pomogą mi w tym ekonomiści dr Dominik Drzazga i dr Janusz Wdzięczak oraz prawniczka Kinga Czarnobil.


Głównym zapisem budzącym emocje jest zmiana w art. 34 i wszystkich z nim powiązanych:

zmiana w Prawie wodnym zgodnie z projektem ustawy o inwestycjach w zakresie przeciwdziałania skutkom suszy, art. 34.

Szczególnym korzystaniem z wód jest korzystanie z wód wykraczające poza powszechne korzystanie z wód oraz zwykłe korzystanie z wód, obejmujące:
4) wykonywanie na nieruchomości o powierzchni powyżej 600 m2 [obecnie 3500m2] robót lub obiektów budowlanych trwale związanych z gruntem, mających wpływ na zmniejszenie tej retencji przez wyłączenie więcej niż 50% [obecnie 75%] powierzchni nieruchomości z powierzchni biologicznie czynnej, zwane dalej „zmniejszeniem naturalnej retencji terenowej
„;

Wśród argumentów przeważają opinie, że to kolejny podatek mający wyciągnąć pieniądze od podatników, że to nie rozwiąże problemu, a z opłaty tej zwolnione są niektóre podmioty. O zwolnieniach czytamy w dalszej części:

ustawa Prawo wodne z uwzględnieniem zmian z projektu ustawy o inwestycjach w zakresie przeciwdziałania skutkom suszy, art. 269

1. Opłatę za usługi wodne uiszcza się także za:
1) zmniejszenie naturalnej retencji terenowej
2. Opłaty, o której mowa w ust. 1 pkt 1, nie ponosi się za
    1) jezdnie dróg publicznych oraz drogi kolejowe, z których wody opadowe lub roztopowe są odprowadzane do wód lub do ziemi przy pomocy urządzeń wodnych umożliwiających retencję lub infiltrację tych wód;
    2) grunty rolne
3. Opłaty, o której mowa w ust. 1 pkt 1, nie ponoszą kościoły i inne związki wyznaniowe.
4. Opłaty, o której mowa w ust. 1 pkt 2, nie ponoszą urzędy morskie

W komentarzach w sieci pojawił się argument, że zarządcy dróg będą zwolnieni, ale już doprecyzowanie, że pod warunkiem posiadania urządzeń do retencji lub infiltracji autor komentarza już nie wspomniał. Zatem bez takich urządzeń opłatę będą ponosić. Co kościołów i związków wyznaniowych to jest debata na inny temat, bo są one zwolnione z wielu innych opłat i podatków. Urzędy morskie natomiast zlokalizowane zazwyczaj w pobliżu morza, nie będą miały wielkiego wpływu na przeciwdziałanie powodzi i suszy w skali kraju, co ma znaczenie przy pozostałych podmiotach objętych opłatą. 

W jednym z medialnych doniesień mogliśmy przeczytać taki argument: „To kolejna danina, która będzie ściągana od każdego, kto ma dach, kostkę i kawałek podwórka” powiedział money.pl Łukasz Bernatowicz, wiceprezes klubu Business Centre Club. Łukasz Bernatowicz,

EDIT: Jednak zmiana zapisu art. 269, powoduje, że nie ważne czy mamy przyłączenie do kanalizacji deszczowej czy nie, to opłatę i tak będziemy mieć naliczoną, więc wychodzi na to, że może być podwójna opłata. Bo oprócz tej za betonozę, może jeszcze być opłata naliczana przez właściciela kanalizacji, bo za darmo nie utrzyma on infrastruktury. Ponadto właściciel kanalizacji, zgodnie z innymi zapisami Prawa wodnego ponosi opłaty za wprowadzanie wód opadowych i roztopowych do wód (głównie rzek), zatem zarządca kanalizacji także będzie dążył do tego, aby koszty po jego stronie były jak najmniejsze. 

Drugim aspektem jest to, że nie każdy będzie płacić tą opłatę, bo po pierwsze działka musi mieć ponad 600 m2, a po drugie dach, kostka czy inna forma uszczelnienia podwórka muszą stanowić łącznie ponad 50% działki. 

W nagłówku artykułu z money.pl pojawiła się nie tylko błędna nazwa „podatku od deszczówki”, która jest źle odbierana przez społeczeństwo, ale nabija odsłony portalom internetowym, a w konsekwencji wpływy z reklam, to w dodatku pojawia się informacja, że podatek ten wyniesie „nawet 1350 zł rocznie”.

Co by musiało się stać, abyśmy jako właściciel działki zapłacili taką kwotę? Matematyka jest prosta, ale nie każdy ma czas lub chęci, żeby to policzyć, więc zrobię to ja. 

Maksymalna opłata za m2 ma zgodnie z projektem wynieść 1,50 zł (art. 274), zatem:

1350 zł / 1,50 zł daje nam 900 m2 powierzchni o „zmniejszonej naturalnej retencji terenowej” przy której nie mamy „urządzeń do retencjonowania wody”. 

Biorąc pod uwagę, że musi to być co najmniej 50% działki, zatem taką kwotę zapłacą właściciele działek o powierzchni ponad 1800 m2, którzy nie są przyłączeni do kanalizacji deszczowej.  I przypominam, że ustawa podaje górną granicę stawki, co oznacza, że nie musi to być 1,50 zł, a może być mniej. Może być też mniej jeśli mamy urządzenia do retencjonowania wody. Najniższą stawkę 0,10 zł zapłacimy przy retencji 30% opadu rocznego, a można to zrobić prostymi rozwiązaniami w postaci zagłębienia chłonnego czy też zbiorników na deszczówkę przy rynnach – czyli rozwiązań na które możemy dostać dofinansowanie (przeważnie od 3000 do 6000 zł) w wielu gminach, a ostatnio także poprzez województwa czy ministerstwo klimatu. Biorąc pod uwagę powyższą powierzchnię przy posiadaniu takich rozwiązań do retencji będziemy ponosić opłatę 90 zł rocznie, co jest zapewne związane z kosztami administracyjnymi obsługi tej opłaty (ktoś musi skontrolować czy rzeczywiście mamy taką powierzchnię i urządzenia do retencji) oraz faktem, że czasem nie uda nam się zretencjonować tych 30% opadu, szczególnie jeśli będziemy mieć bardzo burzowy rok z przewagą opadów nawalnych.

Money.pl kontaktował się także z ekspertem Polskiej Izby Ekologii ds. gospodarki wodno-ściekowej, inżynierem Wojciechem Jelonkiem. Jak podkreślił w rozmowie: zmiany próbuje się wprowadzić od lat, ale zawsze wywoływały protest społeczny. Niemniej, w jego ocenie, są potrzebne, ale wprowadzać powinno się je w inny sposób. Niestety w artykule nie podano w jaki.

Ciekawe czemu wywoływały protest społeczny? Z doniesień medialnych od zawsze kojarzę to jako podatek od deszczu, a na to określenie u mnie też się załącza opór społeczny. 

Oprócz tego, że w ustawie jest wyraźny zapis o zmniejszeniu naturalnej retencji terenowej, to w uzasadnieniu do projektu ustawy czytamy:

W uzasadnieniu do projektu ustawy czytamy:

Zmniejszenie wskaźnika utraty udziału powierzchni biologicznie czynnej, powyżej którego nalicza się opłatę, z 70% do 50% powierzchni działki, ma na celu, poza spodziewanym wzrostem retencji wody na  terenie prywatnych działek, zwiększenie udziału powierzchni biologicznie czynnych na terenie tych działek, a tym samym również na terenie gmin. Powierzchnie biologicznie czynne poza najważniejszą funkcją w kontekście celu ustawy wiążącą się zatrzymaniem i retencjonowaniem wód opadowych, co przyczynia się do redukcji zjawiska suszy, zmniejszenia odpływu wód opadowych do odbiorników, a także minimalizowania ryzyka powodzi i podtopień, pełnią również szereg innych funkcji, takich jak przeciwdziałanie zjawisku miejskiej wyspy ciepła, funkcje biologiczne czy estetyczne, pozwalające na dodatkowe podniesienie komfortu życia mieszkańców. Należy szczególnie podkreślić, że wskazane funkcje terenów biologiczne czynnych ulegają istotnemu wzmocnieniu wówczas, gdy takie tworzą one kompleksową, powiązaną przestrzennie i funkcjonalnie sieć, do osiągnięcia czego przyczyni się zwiększenie wskaźnika progowego proponowane w zmienianej ustawie. 

Intencją wprowadzenia zmiany w zakresie zwiększenia stawki opłaty za utratę naturalnej retencji terenowej jest chęć „zmotywowania” podmiotów korzystających z usług wodnych do zatrzymania możliwie największej ilości wody opadowej w zlewniach, w tym poprzez utrzymanie możliwie największego udziału powierzchni biologicznie czynnej na działach objętych przepisem, a także poprzez zapewnienie źródła finansowania działań dotyczących retencjonowania wód deszczowych przez gminy dzięki zwiększeniu ich przychodów z tytułu opłaty.

Trudno się nie zgodzić z powyższymi przesłankami, jednakże jak przekazał mi rozmowie Dominik Drzazga, z Katedry Zarządzania Miastem i Regionem na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego, doktor nauk ekonomicznych w dyscyplinie nauk o zarządzaniu specjalizujący się w problematyce planowania przestrzennego oraz polityki ochrony środowiska: 

dr Dominik Drzazga

Generalna reguła jest taka, że środki z tzw. opłat internalizujących efekty zewnętrzne (czyli tzw. “podatku Pigou”), bo tym jest technicznie rzecz biorąc  opłata nakładana za betonowanie gruntu obniżające jego naturalną zdolność retencyjną, powinny być redystrybuowane w taki sposób, żeby były one przeznaczane e na rozwiązanie problemu, który był podstawą naliczenia opłaty. Logicznie więc biorąc podatki powiązane z lokalnymi efektami zewnętrznymi (którymi w omawianym przypadku są konsekwencje zmniejszenia zdolności gruntu do retencji) powinny trafiać na lokalne, miejscowe inwestycje, przedsięwzięcia zaradcze (np. budowę “szarej” infrastrukturę, przejmującej – przynajmniej w jakimś stopniu – funkcje usług ekosystemowych, w tym przypadku związanych z obiegiem wody w przyrodzie, który został zaburzony).
Wyjaśnienie: Podatek Pigou - to - ujmując rzecz skrótowo - forma podatku nakładana na czynności generujące negatywne (technologiczne) efekty zewnętrzne, czyli takie, które powodują przerzucanie części kosztów działalności gospodarczej określonego podmiotu na podmioty trzecie, a czasem na całe społeczeństwo (wtedy są to tzw. koszty społeczne) . W rozpatrywanym przypadku są to koszty wynikające ze zmniejszenia powierzchni retencji naturalnej, co przyczyniasię do zaburzenia obiegu wody w przyrodzie, co z kolei prowadzi  do pogłębienia zjawiska suszy i zwiększenia ryzyka powodzi. Co istotne, zjawiska te mają nie tylko wymiar materialny - fizyczny (środowiskowy - wskazany wyżej), ale też efekt ekonomiczny - susze, powodzie itp. przynoszą wymierne straty ekonomicznie odczuwane nie tylko przez samych nadawców (sprawców) efektów zewnętrznych, ale przez ich odbiorców, którymi są społeczności (lokalne, regionalne, a w szerszym wymiarze problemów gospodarowania wodą nawet narodowe lub globalne).

dr Drzazga dodaje jeszcze, że:

Rozpatrywaną sytuację (tj. nałożenie opłaty za zmniejszenie zdolności terenu do retencjonowania wody) można określić jako tzw. opodatkowanie celowe w ochronie środowiska. Opodatkowanie celowe w ochronie środowiska różni się zasadniczo (a przynajmniej powinno się różnić co do zasady) od wielu innych form opodatkowania stosowanych przez państwo, które to mają – generalnie – charakter zasileniowy, co należy rozumieć w ten sposób, że środki z większości podatków trafiają do ogólnego “worka budżetowego”, z którego później mogą być wydatkowane na różne cele publiczne zgodnie z decyzjami organów państwa (bez jakiegokolwiek związku ze “źródłem” opodatkowania). Opodatkowanie celowe (stosowane zazwyczaj właśnie w polityce ochrony środowiska) ma natomiast nieco inne, szersze funkcje, tzn.: 1) bodźcową (stymulacyjną) oraz 2) dochodotwórczą (transferową), którą można też nazwać zasileniową.  Opłata celowa o charakterze internalizacyjnym czy też podatek zgodny z koncepcją Pigou (w praktyce stosuje się różne nazwy) ma:

1) zmotywować ekonomicznie podmioty użytkujące środowisko (w tym przypadku grunty) do zmiany zachowań na takie, które będą dla środowiska (i innych podmiotów z niego korzystających) bardziej przyjazne –  ergo – będą skłaniać podmioty aby mniej betonować; opłaty naliczane powinny być więc w sposób proporcjonalny do skali naruszenia środowiska, jego zasobów, czy zakłócenia usługi ekosystemowych (w tym przypadku jest to retencjonowanie wody) – innymi słowy, w rozpatrywanym przypadku: “im więcej betonujesz, tym więcej płacisz”;

2) umożliwić gromadzenie  środków na przedsięwzięcia (np. inwestycje w infrastrukturę wodną) służące ograniczaniu skutków działań, które spowodowały wygenerowanie negatywnego efektu zewnętrznego (w tym przypadku utwardzenie gruntu); są to więc fundusze gromadzone  w celu przeciwdziałania skutkom naruszeń środowiska lub (co ma miejsce niestety częściej) ich kompensacji;

3) opłaty mogą również służyć gromadzeniu środków na rekompensaty kosztów zewnętrznych, jakimi ich nadawca obarcza ludność w jego otoczeniu (w praktyce stosowane w znikomym stopniu, ale warto o takim przeznaczeniu opłaty pamiętać, np. z punktu widzenia podmiotów  dotkniętych skutkami susz czy powodzi – zawionionych w dużej mierze przez podmioty trzecie).

Interwencja internalizacyjna w stosunku do nadawcy efektu zewnętrznego polegać więc na zastosowaniu opłaty proporcjonalnej do odpowiednio wycenionego skutku ubocznego. Zastosowanie takiej formy opodatkowania wiąże się zwykle z koniecznością zinstytucjonalizowania tego działania tzn. utworzenia funduszu celowego (tj. wyodrębnionego od innych środków budżetowych państwa, czy samorządu).

Zatem zgodnie ze wcześniej przedstawiony uzasadnieniem ustawy założenia pkt 1, czyli zmotywowania ekonomicznego, mamy spełnione. Jak jest zatem z drugim punktem? Tutaj czytamy w projekcie ustawy, że:

projekt ustawy o inwestycjach w zakresie przeciwdziałania skutkom suszy:

w art. 299 ust. 5 otrzymuje brzmienie: 
„5. Wpływy z tytułu opłat za usługi wodne z tytułu zmniejszenia naturalnej retencji terenowej, o której mowa w art. 269 ust. 1 pkt 1, stanowią w 75% przychód Wód Polskich [ocecnie 90%], a w 25% dochód budżetu właściwej gminy [obecnie 10% i bez dalszej części ->], przy czym co najmniej 80% tego przychodu gmina przeznaczy na rozwój retencji wód opadowych w zlewni obejmującej obszar gminy. ”;

Zapis ten mówi nam, że 20% całego podatku iść na rozwój lokalnej retencji. I w sumie tyle, bo nie wiadomo na co pójdzie 80% tych opłat, zarówno 75%, które trafi do Wód Polskich, jak i pozostałe 5% dla gminy.

W tym miejscu należy zwrócić uwagę, że za naliczanie opłaty, jej zbieranie, kontrolę i przekazywanie odpowiedniej części do Wód Polskich odpowiedzialna ma być gmina. I tu rodzi się problem. Jak powiedział mi w rozmowie dr Janusz Wdzięczak, ekonomista i prezes fundacji Ambitna Polska:

dr Janusz Wdzięczak:

Koszty obsługi niektórych podatków potrafią bilansować się na zero z przychodami z tego podatku. Istnieje zatem ryzyko, że podatek wprowadzony centralnie przyniesie gminom straty, tym bardziej, że 20% z tych 25% podatku ma iść na rozwój retencji, więc pozostałe 5% może nie wystarczyć na obsługę administracyjną podatku, przez co gmina będzie musiała dokładać do tego z innych środków własnego budżetu.

Zatem zgodnie z opodatkowaniem celowym kwota przynależna dla Wód Polskich również powinna być przeznaczona na działania związane z przeciwdziałaniem suszy, a dokładniej zmniejszaniu naturalnej retencji terenowej. W związku z tym w ustawie powinien się pojawić zapis, że z tych 75% powiedzmy 60% powinno iść na fundusz celowy, który miałby zapewnić budżet na programy dofinansowania rozwoju retencji – w założeniach podobny jak program „Moja woda” lub inne gminne programy rozwoju retencji, lub na programy związane z działaniami edukacyjnymi.

Jest to ważne, bo jak podkreśla dr Drzazga:

Tworzeniu rozwiązań różnych problemów społecznych, gospodarczych czy środowiskowych towarzyszy często specyficzne przeświadczenie ( opini publicznej, ale czasem także dziennikarzy, czy polityków) – schemat myślowy: “jeden problem – jedno rozwiązanie”. Jest to niejako myślenie kategoriami rozwiązania absolutnego. Tymczasem właściwie w żadnej sferze polityki publicznej  nie istnieją proste “jednowymiarowe” – “absolutne” rozwiązania problemów; ochrona środowiska jest tu szczególnym przykładem. . Działania służące gospodarowaniu zasobami środowiska, jego kształtowaniu i ochronie wymagają zwykle różnorodnych instrumentów. Przykładowo: oprócz narzędzi prawno-administracyjnych (nakazowo-kontrolnych) i instrumentów ekonomicznych jak przedmiotowy podatek, powinno się także zastosować:
1) dotacje ukierunkowane na zachęcanie właścicieli gruntów do stosowania rozwiązań zwiększających retencję; 
2) standardy urbanistyczne (techniczne parametry)  określające sposoby użytkowania terenów w taki sposób aby ograniczać wpływ zabudowy na procesy retencjonowania wody (standardy takie mogłyby mieć częściowo charakter ogólnokrajowy, częściowo regionalny, i/lub być zestawami szczegółowych lokalnychnormatywów dot. zagospodarowania terenu; warto wspomnieć, że niektóre standardy mogą mieć postać normatywów prawnych a inne miękkich zaleceń – rekomendowanych dobrych praktyk;
3) regulacyjne plany zagospodarowania przestrzennego wskazujące strefy szczególnie istotne dla procesów retencji terenowej i wyznaczające w tym kontekście ograniczenia dla zabudowy (przy czym plany te mogłyby być stosowane łącznie lub rozdzielnie względem wspomnianych wyżej standardów – są to już szczegółowe dywagacje dotyczące organizacji i funkcjonowania systemu planowania przestrzennego). ; oraz
4) oczywiście szeroko pojętą edukację w zakresie użytkowania zasobów wodnych przez społeczeństwo. 

Pojedynczy instrument (taki jak np. dyskutowany podatek od “betonozy”) ma sens, znajduje bowiem logiczne uzasadnienie w teoriach regulacji i zapewne zastosowany w praktyce przyniesie jakieś cząstkowe, spodziewane efekty, ale trzeba wyraźnie podkreślić, że dopiero systemowe działania – pakiety instrumentów zorientowanych na całościowe rozwiązanie problemu – dałyby istotną szansę na bardziej skuteczne osiągnięcie celu jakim jest przeciwdziałanie ograniczaniu retencji przez nadmiernie intensywną i źle zlokalizowaną zabudowę.  Wprowadzenie samej opłaty od zabetonowanej powierzchni jako pojedynczego działania, wzbudza dość zrozumiały opór społeczny, kojarzone jest bowiem z dodatkowym podatkiem (prawdopodobnie mało kto zastanawia się nad jego celową naturą i różnicą względem innych obciążeń fiskalnych). Stąd można przewidywać, że  kompleksowy program poprawy zdolności retencjonowania wody, oprzyrządowany różnymi instrumentami – byłby zapewne i skuteczniejszy i  łatwiejszy do społecznego przeforsowania. 

I ja bym jeszcze od tego dodał, że szczególną uwagę powinno się przykładać do odpowiedniej nazwy potocznej, jeśli już taka musi być przez media stosowna „podatek od betonozy” a nie jak to się upowszechniło od deszczówki. Warto byłoby również – z czysto wizerunkowego i pragmatycznego punktu widzenia – zadbać o odpowiednią nazwę takiej opłaty/ podatku – jak postulowany tu podatek od betonozy czy podatek od utraty zdolności retencyjnych terenu oraz odpowiednią społeczną komunikację tej informacji (vide rządowa, profesjonalnie przygotowana kampania społeczna). 

Na koniec jeszcze jeden ważny fragment rozmowy z dr Drzazgą: Problem leży również w tym, że – z samej natury rozpatrywanego zjawiska pewne instrumenty wspierania procesów retencji powinny być stosowane przez państwo, ale wiele musi mieć charakter lokalny, a tymczasem współpracy na linii rząd – samorządy (nie tylko w tej, ale i w wielu innych kwestiach) nie ma lub jest ona słaba. I jak połączymy to z informacjami od dr Wdzięczka o kosztach obsługi podatku i faktem, że to na barkach gminy będzie spoczywał ten ciężar oraz ciężar rozwoju lokalnej retencji to można dojść do wniosku, że struktura podziału tego podatku powinna być odwrócona.  

Dlatego w oparciu o powyższe rekomendował był zmianę tych zapisów, tzn.: 

w art. 299 ust. 5 otrzymuje brzmienie: 
5. Wpływy z tytułu opłat za usługi wodne z tytułu zmniejszenia naturalnej retencji terenowej, o której mowa w art. 269 ust. 1 pkt 1, stanowią: 
a) w 25% przychód Wód Polskich, przy czym co najmniej 80% tego przychodu Wody Polskie przeznaczą na programy wsparcia rozwoju retencji wód opadowych lub działania edukacyjne w obszarze naturalnej retencji terenowej,
b) w 75% dochód budżetu właściwej gminy, przy czym co najmniej 80% tego dochodu gmina przeznaczy na rozwój retencji wód opadowych w zlewni obejmującej obszar gminy.”

I taka uwagę zgłaszam w ramach konsultacji społecznej, także rozsyłam tą propozycję do wszystkich podmiotów wyszczególnionych w piśmie kierującym projekt do konsultacji publicznych

Dziękuję Kindze Czarnobil z bloga www.wymiarnatury.pl, która pomogła mi nie tylko odpowiednio napisać propozycję zmiany, ale przypilnowała mnie też, żebym się prawnie nie rozminął z prawdą ;).

Jest jeszcze jeden aspekt, który pojawił się w komentarzach w sieci. A mianowicie, że inwestorzy będą teraz dzielić działki na mniejsze, aby uniknąć opłaty, a finalnie i tak będą one połączone. Jak popatrzyłem na swoją okolicę w geoportalu.pl to nawet takie działki znalazłem, ale nie wiem czy to jest problem zaktualizowania danych w geoportalu czy rzeczywisty podział działek na terenie tej fabryki, gdzie większość to dach lub powierzchnia parkingowo-komunikacyjna. Może Wy znacie osoby z tej branży, które będą wstanie zweryfikować jak powszechna jest praktyka widoczna na obrazku poniżej, aby móc zgłosić kolejne uwagi do projektu ustawy.

Teren fabryki z widoczną zabudową na kilku działkach (źródło: geoportal.pl)

EDIT: Dzięki wiadomości od Gniewomira, wiem już więcej na ten temat

Dzielenie działek na mniejsze wcale nie musi być korzystne dla inwestora. Powodów jest kilka:
1. Przy podziale naliczany jest podatek. Ładnie w języku prawniczym nazywane jest to opłatą adiacencką, gmina ustala sama wysokość opłaty.
2. Zgodnie z aktualnymi przepisami do każdej działki trzeba zapewnić dostęp z drogi publicznej. Zapewnienie dojazdu do każdej działki przy podziale dużego trenu może być problematyczne. Zwłaszcza jak nie jest to jedna działka.
3. W Miejscowym Planie Zagospodarowania (jeżeli jest uchwalony) wskazana jest minimalna wielkość działki budowlanej. Z tego co się orientuję najczęściej minimalna wielkość działki na cele budowlane ustalana jest na 600m2.

Jeśli chodzi o fabrykę to geoportal krajowy jest czasami bardzo nie aktualny. Wiele starostw prowadzi swój własny geoportal na którym informacje są uaktualniane bardzo szybko.
Wesprzyj naszą działalność darowizną poprzez Patronite – szczegóły w linku https://patronite.pl/%C5%9AwiatWody