Każdy z nas ma nieco inne wyobrażenia na temat jakości wody przeznaczonej do spożycia. Oczywiście w tym ogólnym kontekście wszyscy zgadzamy się ze stwierdzeniem, że woda dobrej jakości: jest „na oko” przejrzysta, nie śmierdzi („na nos”), dobrze smakuje (są tacy, co twierdzą, że w ogóle nie ma smaku) i nikomu nie zaszkodzi (sensacje żołądkowe i te sprawy, albo może raczej ich brak). To są oczywiste i bezdyskusyjne kwestie, jednak – technicznie rzecz biorąc – jakość wody można opisać konkretnymi parametrami, które z kolei zdefiniowane są w odpowiednich aktach prawnych dedykowanych temu zagadnieniu. Ponadto, jak można się domyślić, wymagania te zmieniają się w czasie (postęp nauki, rozwój metod badawczych, przyrost wiedzy) i starsze wymagania zostają zastępowane nowszymi. Jeśli ktoś jest zainteresowany tym, jak te zmiany wymagań kształtowały się w przeszłości w naszych krajowych aktach prawnych – zapraszam do lektury dzisiejszego tekstu. Jednak nie będzie to wpis zbyt drobiazgowy, możliwe że gdzieniegdzie może nawet trochę lakoniczny. Po prostu zależało mi, aby był on w miarę możliwości dobrze przyswajalny dla osób, które tymi tematami nie zajmują się na co dzień. Tyle w ramach wstępu, a teraz rozwinięcie:
Wszystko zaczęło się w 1933 roku (czekaj, nie, w 1919, chociaż chyba jednak w 1928)

19 lipca 1919 roku ukazała się: Zasadnicza ustawa sanitarna, a 16 marca 1928 roku – Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej o zaopatrywaniu ludności w wodę. Te akty prawne doprowadziły do ukazania się pierwszego w naszym kraju rozporządzenia w sprawie jakości wody do spożycia. Cóż można powiedzieć o tym dokumencie? Z pewnością był kamieniem milowym, albo raczej węgielnym, bo przecież pierwszym oficjalnym dokumentem regulującym to zagadnienie w niepodległej – pozaborczej rzeczywistości. Z drugiej strony był to bardzo zwięzły akt prawny, być może dostosowany do ówczesnych realiów, a być może także uwzgledniający ówczesny stan wiedzy na temat jakości wody. W myśl rozporządzenia wymagania były zdefiniowane osobno dla wód pochodzących z płytkich studni i dla wód ze studni głębokich i wodociągów. Akt ten normował jakość wody pod kątem dziewięciu parametrów: E. coli (bakteria okrężnicy), bakterii heterotroficznych (liczba bakterii na żelatynie przy temperaturze 20 stopni po 48 godzinach), żelaza, manganu, chlorków, siarczanów, azotanów, suchej pozostałości, twardości oraz niejako dla pięciu kolejnych: mętności, barwy, zapachu, arsenu i metali ciężkich. Dlaczego „niejako”? Ponieważ według tego rozporządzenia woda: „powinna być: przezroczysta, bezbarwna, bez zapachu, nie może zawierać arsenu oraz związków metali ciężkich”. Niby jasne, ale jednak mało precyzyjne. Zresztą jeśli chodzi o: żelazo, mangan, chlorki, siarczany i azotany, to sprawa była jeszcze bardziej niejednoznaczna, ze względu na niefortunny zapis: „ponadto w zasadzie woda nie powinna zawierać”. W zasadzie, czyli jak? Ale, żeby nie było tylko pastwienia się nad tym naszym pierwszym rozporządzeniem, w ramach puenty zacytuję piękne hasło stamtąd. Ono zawsze przydaje mi wielu pozytywnych, sentymentalnych doznań:

Lata 60-te. Hippisów poprzedzały zmiany wymagań dla jakości wody.
Dnia 16 listopada 1961 roku ukazało się Rozporządzenie ministra zdrowia i opieki społecznej w sprawie warunków, jakim powinna odpowiadać woda do picia i potrzeb gospodarczych. Był to akt wykonawczy do Ustawy o zaopatrywaniu ludności w wodę z roku poprzedniego. W myśl tego rozporządzenia rozróżniano wodociągi zaopatrujące więcej niż 50 tys. mieszkańców, od tych dostarczających wodę mniejszym miejscowościom oraz źródła zaopatrzenia dla pojedynczych gospodarstw. Oczywiście, tekst był już bardziej konkretny i precyzyjny, niż jego poprzednik, choć ciekawostką może być fakt, że jest to jedyne rozporządzenie w naszej historii, które nie wspomina o wymaganiach w stosunku do parametru E. coli w wodzie (ani o bakteriach grupy coli typu fekalnego, ani o żadnych innych bakteryjach okrężnicy). Jest tam mowa tylko o wskaźnikach/mianach bakterii coli i tyle. Akt prawny nie wspomina również nic na temat azotanów, co również jest bardzo nietypowe. Po raz pierwszy pojawiają się za to konkretne wartości dopuszczalne dla takich parametrów jak: arsen, cynk, miedź, ołów czy fluorki. Został również określony przedział dopuszczalny dla odczynu (pH) i wymagania co do: barwy i mętności. „Podkręcono”, a w zasadzie poluzowano wartość dopuszczalną dla siarczanów (ze 100 na 150 mg/l). Po raz pierwszy i na wiele następnych lat pojawia się trzystopniowa skala zapachu, zdefiniowany jest również dosyć precyzyjnie dopuszczalny poziom chloru w wodzie. Rozporządzenie wspomina również o wymaganiach w stosunku do promieniotwórczości wody oraz o fenolach. Natomiast po raz ostatni wyartykułowano wymagania dla suchej pozostałości, żadne z kolejnych rozporządzeń nie będzie już o niej wspominać. W każdym razie, nie w kontekście wody do picia.
1977. Fluorkowanie, pestycydy i utożsamianie wodociągów z przesadnym chlorowaniem…
Nowe rozporządzenie z dnia 31 maja 1977 roku (również) ministra zdrowia i opieki społecznej, o praktycznie takiej samej nazwie jak poprzednik, niby w wielu miejscach kontynuuje zasady określone w 1961 roku, ale też wprowadza trochę nowości. Po pierwsze jest aktem wykonawczym do ustawy Prawo Wodne z 1974 roku. Taki stan rzeczy będzie trwał do 2002 roku, od kiedy rozporządzenia zaczną podlegać już Ustawie o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę.

Pierwszy raz w naszej historii zaczęto normować takie parametry jak: bar, ekstrakt chloroformowy (taki wstęp do „właściwego” chloroformu), chloraminy, chrom, cyjanki, heksachlorobenzen, kadm, rtęć, selen, srebro, jon amonowy, substancje rozpuszczone i substancje powierzchniowo czynne. Taki wysyp nowości był odzwierciedleniem czasów, ponieważ intensywna industrializacja i ogólnie presja antropogeniczna na środowisko wpływały niebagatelnie, również na jakość wód. Istotnym czynnikiem były coraz powszechniejsze w produkcji i stosowaniu – pestycydy, co również znalazło odzwierciedlenie w treści tego rozporządzenia. Moim skromnym zdaniem, był to jedyny (jak do tej pory) akt prawny, który „poradził sobie” z tą trudną kwestią. Potem zaczął już narastać chaos i coraz większe niedopowiedzenia. W kontekście pestycydów: rozporządzenie określało dopuszczalne poziomy dla następujących substancji czynnych: DDT, 2,4D, dichlorfosu, foschloru, lindanu, malationu, motoksychloru, metyloparationu i toksafenu. Niestety akt ten wywołał również pewne złe emocje i to na wiele lat. Chodzi o „nieszczęsne” minimalne stężenie chloru na końcówkach sieci wynoszące 0,05 mg/l. W praktyce sprowadzało się to do „mocnego chloru na wyjściu ze stacji”, mimo iż był on tam też de facto normowany, czyli jedno wymaganie przeczyło drugiemu. Kolejną „super-ciekawostką” było wymaganie fluorkowania wody – taki był trend – dlatego tez pozwolę sobie z tej okazji wkleić coś na ten temat w ramach złotej myśli. Następna ciekawostka – rozporządzenie wspominało o dopuszczalnej wartości dla ozonu w wodzie. Kolejna wzmianka na ten temat pojawi się dopiero za 30 lat w rozporządzeniu z 2007 roku. Co jeszcze warto dodać – a no pewnie to, że ze względu na realia – zliberalizowano pewne wymagania, jak choćby żelazo (z 0,3 na 0,5 mg/l), siarczany (ze 150 na 200), chlorki (z 250 na 300) i mętność (z 3 na 5). Podjęto również kwestię fenoli i chlorowanych benzenów. Jakie czasy, takie rzeczy …w wodzie.

1990. Trzynaście lat minęło jak jeden dzień. Niby tylko nowelizacja, ale…
Nawet jeśli to zaczyna być nudne, to nie mogę o tym nie napisać: Po raz pierwszy ustalono wartości dopuszczalne dla: benzenu, benzo(a)pirenu, chlorobenzenu, 1,2-dichloroetanu, formaldehydu, heptachloru, niklu, tetrachlorometanu, trichloro- i tetrachloroetenu, glinu i sodu, czyli mówiąc krótko – organika w lekkim metalowym sosie. Podniesiono próg dla substancji rozpuszczonych z 600 na 800 mg/l i była to ostatnia wzmianka w rozporządzeniach dotycząca tego parametru. Potem w kontekście tego szermować się będzie wymaganiami odnośnie przewodności wody. Pięciokrotnie obniżono wartości dopuszczalne dla selenu, dwukrotnie dla ołowiu i dziesięciokrotnie dla kadmu. Z pestycydów „wywalono”: dichlorfos, foschlor, malation, toksafen i metyloparation. Poluzowano wymagania dla chromu (jedyny raz w historii jego stężenie mogło sięgać 100 µg/l oraz dla cyjanków. Oczywiście mógłbym tak jeszcze długo (przynudzać), ale może w tym miejscu postawię kropkę. Chociaż nie – muszę jeszcze o tym wspomnieć – jedyny raz w historii rozporządzenie wspomina o siarkowodorze. Co prawda nie podaje wartości granicznych stricte, ale takie mówiące o tym, że zapach siarkowodoru ma być w wodzie niewyczuwalny. Mówiąc prościej: woda może mieć troszkę siarkowodoru, ale nie tyle, aby nie waliło zgniłymi jajami. To może jeszcze złota myśl z 1990 roku…

…i przechodzę szybciutko do następnego rozporządzenia, bo troszkę ich jeszcze zostało do omówienia…
2000
PCB, styren, ksyleny, toluen, THMy i mocne przyspieszenie w częstotliwości nowych rozporządzeń.

Jak by na to nie patrzeć – rozporządzenie w sprawie jakości wody z roku 2000 jest (było) pod wieloma względami wyjątkowe. Był to ostatni tego typu akt prawny, który dotyczył jednocześnie wody do picia i kąpielisk. Wypowiadał się również bardziej szczegółowo na temat roli inspekcji sanitarnej w badaniach jakości wody. Tak jak wspomniano w podtytule – od tego momentu następuje przyspieszenie – kolejne rozporządzenia (lub nowelizacje) ukazywały się kolejno w: 2002, 2007, 2010, 2015, 2017 i 2023. Aaa – to ostatnie z 2023 roku, w momencie powstawania tego tekstu, musi być jeszcze w czasie przyszłym. Wracając do rozporządzenia z 2000 roku: Jest to najbardziej wyróżniający się akt prawny jeśli chodzi o jednorazowe akcje, czyli normowanie stężeń takich substancji, które ani wcześniej, ani potem nie były wspominane, jak choćby: akrylonitryl, kwas chlorooctowy (no dobra – pojawi się jako składowa HAA, ale jeszcze formalnie się nie pojawił), dichlorometan, tlenek etylenu, ksyleny, styren, PCB, trichloroetan i tetrachloroetn (nie mylić z: trichloro- i tetrachloroetenem), toluen, no i (co warte podkreślenia) fosforany.
2002. NTU, smak akceptowalny, wiedźmin koralu – przepraszam – wodzian chloralu i koniec epoki detergentów
Największa zmiana, z punktu widzenia technologa wody – zmiana jakościowa w monitoringu mętności. Od tego czasu miarą mętności na wieki wieków zostaje nefelometryczna jednostka mętności, skrótowo i z angielska: NTU. Czy poza tym były jeszcze jakieś rewolucje? No troszkę tak: To rozporządzenie jako ostatnie wypowiada się na temat dopuszczalnych wartości detergentów w wodzie przeznaczonej do spożycia. Ponadto po raz pierwszy nie wymaga monitorowania stężenia cynku. Pojawia się natomiast konieczność monitorowania, w szczególnych przypadkach, jakości wody pod katem chlorynów i chloranów, a skoro już jesteśmy przy ubocznych produktach dezynfekcji – rozporządzenie z 2002 roku było jedynym, jak do tej pory, które wymagało badania wody pod kątem Trichloroaldehydu octowego czyli bardziej kolokwialnie i śmiesznie – wodzianu chloralu. Poza tym po raz pierwszy wspomniano o dawce promieniowania i trycie w wodzie oraz prawnie usankcjonowano smak wody – a dokładniej zapisano, że jej smak ma być (uwaga) – akceptowalny. Aaa, byłbym zapomniał: W 2002 weszły do obiegu i bardzo mocno się zakorzeniły takie hasła jak monitoring kontrolny i przeglądowy. Do dziś ciężko je wyrugować z życia, zastępując jakimiś PGA i PGB… Rozporządzenie również jeszcze więcej zaczęło mówić na temat roli Inspekcji Sanitarnej.

2007. Rozrzedzanie wartości akredytacji poprzez zatwierdzanie systemów jakości prowadzonych badań
W 2007 roku weszło to i owo, a raczej tylko OWO (ogólny węgiel organiczny). Powtórnie zaczęto mówić o ozonie, na ciepłej wodzie zaczęto badać Legionellę, a badania rozdzielono mniej więcej po równo między Inspekcją Sanitarną, a wodociągami. Nastąpiło lawinowe wdrażanie systemów jakości w laboratoriach, ponieważ laboratoria inne niż „sanepidowskie”, aby mogły badać wodę, a ich wyniki być uznawane, musiały zdobyć zatwierdzenie systemu jakości prowadzonych badań, o które od tej pory należy starać się co roku. Będzie się to wiązało z koniecznością udowodnienia zgodności funkcjonowania laboratoriów z normą ISO 17025, czyli wdrożeniem quasi_akredytacji. Co mam na myśli? Chodzi o to, że laboratoria akredytowane pod kątem tej normy w PCA i tak muszą starać się o rokroczne zatwierdzanie przez Inspekcję Sanitarną, czyli niejako drugi raz udawadniać to samo, tylko przed innym gremium, a te podmioty, które nie mają akredytacji, w zasadzie i tak muszą pracować jakby ją miały…
2010
W tym roku weszła nieznaczna nowelizacja. Czy coś się zmieniło? Hmm… A tak, wyleciała konieczność badania wody pod kątem ogólnej liczby mikroorganizmów w 36 stopniach po 48 godzinach, który to parametr zdegradowano do jakichś tam wód wprowadzanych do jednostkowych opakowań i transportowanych w cysternach. Czyli mówiąc krótko – parametr ten wypadł z mainstreamu wymagań dla wody do spożycia. Mówiąc szczerze nic więcej z tamtego rozporządzenia nie pamiętam. Możliwe, że byłem zajęty innymi sprawami, jak choćby krótką emigracją zarobkową do Skandynawii. Jednak jak by to powiedzieć, nie była to praca w branży… Tyle prywaty, wracamy do właściwego wątku, bo już najwyższa pora wspomnieć o tym co nastąpiło pięć lat później.

2015
Rozporządzenie, które weszło w tym roku, zapisało się na kartach historii jako akt prawny mówiący wiele na temat wymagań związanych z promieniotwórczością, czyli mówiąc bardziej prawidłowo: wymagań radiologicznych jakim powinna odpowiadać woda do picia. Do dziś mniejsze wodociągi i inne podmioty korzystające ze swoich ujęć wody łapią się za głowę, a przede wszystkim za portfele na samą myśl o tych wymaganiach. Co ciekawe – na wyniki badań pod kątem tych parametrów nierzadko czekało się ponad pół roku! I znów mam nieodparte wrażenie, że wiele się oprócz tego nie zmieniło. W każdym razie w kontekście wymagań jakościowych stawianych wodzie do spożycia, póki co wieje nudą.
2017
Rozporządzenie z 2017 roku nadal obowiązuje i mniej więcej wiadomo co w nim się znajduje. Z punktu widzenia wymagań jakościowych, nadal podtrzymuję tezę, że ciągle wieje nudą. No dobrze: Jest coś praktycznego – w końcu poluzowano wymagania odnośnie grupy coli. Od tego momentu dopuszcza się 10 sztuk tzn. jednostek tworzących kolonie w 100 ml próbki wody pod warunkiem, że w wodzie nie stwierdzono E. coli i enterokoków. Co jeszcze – dopuszcza się w wodzie mniej magnezu, a poza tym naprawdę nic się nie dzieje. No dla niektórych najważniejszą zmianą jest nomenklatura, czyli Parametry grupy A, zamiast monitoringu kontrolnego i Parametry grupy B, zamiast monitoringu przeglądowego. A właśnie, skoro już jesteśmy w tych tematach – jest zmiana! Jon amonowy i clostridia wyleciały już chyba na stałe z monitoringu kontrolnego, tfu, kurczę co ja mówię z parametrów grupy A! No i wprowadzono pewne elementy analizy ryzyka, czyli można za pomocą tych narzędzi wnioskować o poluzowanie lub zaostrzenie badań. Konkretnie chodzi o częstotliwość pobierania próbek i zakres parametrów. A za sześć lat nadejdzie nowe…
2023 – co przyniesie przyszłość
Efekty nowej dyrektywy w sprawie jakości wody, to znaczy – ostateczny termin dostosowania naszego prawa do wymagań dyrektywy, czyli implementacja, a w niej: Konieczność monitorowania PFASów, kwasów HAA, mikrocystyny (wody powierzchniowe), bisfenolu A i colifagów somatycznych. Ponadto dyrektywa planuje 2krotne zaostrzenie wymagań dla chromu i ołowiu, czyli docelowo ma być wartość parametryczna ustawiona na: 50 (Cr) i 5 (Pb) µg/dm3. No i jeszcze coś, co przyprawia o dreszcze – czyli tak zwany monitoring operacyjny, a w nim dopuszczalna wartość mętności na wyjściach ze stacji uzdatniania wody dopuszczona maksymalnie do poziomu 0,3 NTU ! No będzie też liberalizacja dla antymonu, boru i selenu. Myślę, że na temat tej dyrektywy napiszę więcej w 2023 roku.

A czy ktokolwiek bada w wodzie pitnej zawartosc mikroplastiku?
Póki co nie, w każdym razie nie ma takich wymagań, ale…
W myśl nowej dyrektywy w sprawie jakości wody:
…Do dnia 12 stycznia 2024 r. Komisja Europejska ma przyjąć metodyki pomiaru zawartości mikroplastiku w wodzie.
Potem ten parametr ma być umieszczony na tzw. liście obserwacyjnej, o której była mowa tutaj:
https://swiatwody.blog/2022/01/27/co-nowego-w-dyrektywie-dot-wody-pitnej-lista-obserwacyjna-substancji/
Pozdrawiam.
Pięść przepraszam za polski. To zostało napisane z dużą pomocą od Google! Bardzo ciekawa i szeroko odpowiadająca sytuacji Wielkiej Brytanii. Moją jedyną prawdziwą uwagą jest to, że z pewnością w Wielkiej Brytanii prawodawstwo było w dużej mierze uzależnione od tego, co można było zmierzyć. Moją specjalnością było oprzyrządowanie do wody i pamiętam konfigurowanie i ulepszanie chromatografu wychwytującego elektrony do pomiaru pestycydów. Później A usiadł na panelach patrząc na ciągły pomiar zmętnienia. Częściowo w wyniku tego służyłem na panelach określających “preferowanych dostawców”.
Dziękuję, kontynuujmy to!
Hi Chris !
How did You find our blog?
Thanks for leave this comment.
You can write here in English too…
Dziekujemy! OK, good luck with my English…… We teach people technical English here – convert Polish English into the “real thing” http://www.beststep.pl.. Your blog -I cant remember how I saw it. Maybe via MeWe? We dont use Facebook. I am retired but worked for the UK water industry for 27 years
You had working about 27 years for the UK water industry ?! That’s awesome thing!
Best regards!
Ciekawy artykuł. Wedle mojej obserwacji ostatnimi czasy “najwięcej spustoszenia” poczynił “wskaźnik dobroci wody pod względem bakterjologicznym”. Bynajmniej w głowach niektórych funkcjonariuszy Sanepidu. Te akcje zamykania wodociągów, dowożenia wody, epatowanie w mediach ,itd.
Dokładnie! Na szczęście nieco ulgi i zdrowego rozsądku przyniosło (jeszcze obowiązujące) rozporządzenie z 2017, gdzie dopuszcza się do 10 sztuk bakterii z grupy coli w 100 ml próbki wody, pod warunkiem, że nie ma tam E. coli, ani enterokoków. Skończyło się zamykanie wodociągów ze względu na wykrycie w wodzie przykładowo 1 grupy coli… Przynajmniej tyle…
The issue we saw was that privatisation meant that analysis almost stopped.Employing amalysts ” reduced shareholder value”. So instrumental analysis was preferred. Turbidity is a useful analogue/surrogate but what is really needed is a real online bacteriological test. Google says: Problem, który widzieliśmy, polegał na tym, że prywatyzacja oznaczała, że analiza prawie się zatrzymała. Zatrudnianie amalitów „obniżało wartość dla akcjonariuszy”. Dlatego preferowano analizę instrumentalną. Zmętnienie jest użytecznym analogiem/zamiennikiem, ale naprawdę potrzebny jest prawdziwy test bakteriologiczny online.
ale jak to “zrobić’ – online?
ale jak to “zrobic”, online?
Jest bardziej trudny! Chba DNA analysis?
The “traditional” test required time… 24/48 hours, agar slopes etc. We were looking at alternatives but…