Działalnością popularyzatorską zajmuję się już ponad pięć lat. W tym czasie spotykałem i rozmawiałem z wieloma osobami reprezentującymi różne grupy – od tzw. przeciętnych Kowalskich po ekspertów z różnych obszarów wodnych. Tworząc kolejne teksty i posty w mediach społecznościowych (głównie FB), śledząc ich odbiór czy komentarze pod treściami innych osób i instytucji, cały czas wychwytuję obszary, które dla mnie wydawały się oczywiste, ale dla społeczeństwa nie są. Są też obszary niewłaściwie postrzegane przez, co może wpływać na to jak korzystamy z zasobów wody i jakie wyzwania generujemy dla całej wodnej branży.

Edukacja wodna, czy też szerzej środowiskowa zaczyna się na etapie przedszkola, gdzie dzieci poznają otaczający je świat. W podstawie programowej wychowania przedszkolnego znalazłem m.in. takie aspekty: „Dziecko przygotowane do podjęcia nauki w szkole: […] 18) posługuje się pojęciami dotyczącymi zjawisk przyrodniczych, np. tęcza, deszcz, burza, opadanie liści z drzew, sezonowa wędrówka ptaków, kwitnienie drzew, zamarzanie wody, dotyczącymi życia zwierząt, roślin, ludzi w środowisku przyrodniczym, korzystania z dóbr przyrody, np. grzybów, owoców, ziół”. Później w kolejnych etapach edukacji szkoły podstawowej i średniej poszczególne obszary są rozszerzane – najpierw przyroda, a później rozdział na biologię, chemię, fizykę, geografię (te przedmioty są najbliższe opisywaniu zjawisk w przyrodzie). Wszystko kończy się egzaminem maturalnym gdzie obowiązkowe przedmioty to język polski, język obcy. Jak dla mnie ten ostatni etap obowiązkowej nauki pokazuje, że w dalszym życiu wiedza o środowisku nie jest nam aż tak potrzebna, żeby weryfikować czy posiadamy o nim wiedzę chociaż w podstawowym stopniu. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że cały tekst nie jest postulatem w sprawie wprowadzenia obowiązkowego egzaminu maturalnego z wiedzy o środowisku.  

Chociaż z drugiej strony…, może to jest jeden z wątków do rozważenia. Przecież w przypadku matury z matematyki, która przez 28 lat nie była obowiązkowa (od 1982 do 2010 roku), widać, że ma ona najniższą zdawalność od 14 do 25% po 2010 roku [1], podczas gdy z języka polskiego czy obcego maksymalny poziom niezdanych matur to 9%. Czy brak obowiązkowej matury z matematyki przez tyle lat, a obecnie najniższy poziom zdawalności wpływają na życie codzienne przeciętnego obywatela? Można by tu wymieniać wiele różnych aspektów, od zarządzania domowym budżetem, przez wypełnianie PITów, a na kredytach kończąc, ale to tematy na inny blog. Bardziej chciałbym się skupić na samym rozumieniu liczb i ich interpretacji.

W kilku wcześniejszych tekstach, głównie w cyklu Fakty i mity [2], pokazywałem, że pojedyncze liczby i hasła wyrwane z szerszego kontekstu tworzą uproszczony, a przez to czasem fałszywy obraz rzeczywistości. W ten sposób do społeczeństwa trafia nieprawdziwa informacja, która na długi czas zakorzenia się w pamięci, a jej wyplenienie zajmuje znacznie więcej czasu. Tak jak jedno z haseł krążących w sieci” „Wymyślenie fake newsa 5 minut, jego obalanie 5 godzin”. Dobrym przykładem jest MIT, że Polska ma tyle wody co Egipt  – w sumie po części to racja, bo „całkowity odnawialnych zasobów wód powierzchniowych” mam tyle samo, ale kto wie co dokładnie oznacza ta statystyka i jak się ją liczy? Według mnie jest to najgorsze z możliwych przekłamań, budowanie rzeczywistości na półprawdach. Gdyby jeszcze wszystkie doniesienia porównujące te dwa kraje podawały pełną nazwę wskaźnika, to może wtedy część czytelników poszukałaby więcej informacji. No, ale kto by czytał długie i skomplikowane nazewnictwo, wyjaśnienia czy analiz, lepiej napisać, że mamy tyle samo wody – i tak właśnie powstają mity czy też fake newsy [3].

Wyciąganie pojedynczych liczb i opisywanie nimi otaczającej nas rzeczywiści to jak porównywanie ludzi tylko pod względem koloru oczu, jakbyśmy nie różnili się niczym innym. W przypadku wody najbardziej widzę to w kontekście jego obiegu. Bardzo często spotykam się ze stwierdzeniami: „jaka susza”, „jakie zużywanie wody”, „przecież ilość wody na świecie jest stała”. I nie trudno się zgodzić z tym, że wody na naszej planecie mamy stałą ilość, co nie oznacza, że lokalnie bilans wodny może być dodatni lub ujemny, no ale tego nie ma na najprostszych schematach obiegu wody, które większość z nas pamięta z edukacji szkolnej. Patrząc na poniższy schemat i mając z tyłu głowy informację, że ilość wody na planecie jest stała, nie myślimy o tym jak zmieni się lokalny cykl, gdy wytniemy las, zabetonujemy powierzchnię, wyprostujemy rzekę, wybudujemy kopalnię odkrywkową czy w inny sposób wypompujemy duże ilości wód podziemnych na powierzchnię. Może pomyślimy o zmianie obiegu wody, dopiero, gdy dotkną nas konsekwencje tych działań jak powodzie czy susze.

Najprostszy schemat obiegu wody z którym stykamy się w trakcie edukacji podstawowej.

Przytoczona argumentacja pojawia się najczęściej przy temacie oszczędzania wody w domu. Po co mamy to robić skoro woda wraca w postaci ścieków odprowadzanych do rzeki i później zgodnie z powyższym schematem, kiedyś do nas wróci. Ale w tym myśleniu ginie wiele informacji. Po pierwsze kiedy? Poprzez wiele rozwiązań staramy się ograniczać losowość zdarzeń, szczególnie w kontekście podstaw życia – jakimi są woda i żywność. Po drugie, skąd mamy wodę wodociągową? Ile osób odkręcając kran, wie z jakich zasobów wody korzysta? Czy używamy wody powierzchniowej, której poziom zmienia się wielokrotnie w ciągu roku? Może mamy płytkie ujęcie wód podziemnych, które odnawiają się od kilku do kilkunastu miesięcy? A może woda czerpana jest ze skał jurajskich, co oznacza, że deszcz potrzebuje nawet kilku tysięcy lat, żeby przeniknąć na taką głębokość i odnowić te konkretne zasoby wody. To tylko jeden z przykładów i wątków bardziej złożonego obiegu wody. Ścieżek, którymi wędruje woda jest wiele, a lokalnie opisywane są one liczbami, które tworzą nam bilans wodny, mówiący o tym czy i jakich zasobów nam ubywa lub przybywa. Podstawową informację o bilansie wodnym Polski znajdziecie w jednym z moich pierwszych tekstów [4]. Liczne zmiany spowodowane przez człowieka, od wpływu na zmianę klimatu, przez przekształcenie krajobrazu po samo użytkowanie wody spowodowały, że już ten uproszony schemat pokazany wyżej trzeba przerobić, zgodnie z poniższą propozycją.

Wpływ człowieka na poszczególne elementy obiegu wody, które należy uwzględnić w schematach obiegu wody: antropogeniczna zmiana klimatu (kolor brązowy), zmiana pokrycia terenu (kolor zielony), użytkowanie wody (kolor niebieski) [źródło: Abbott i in., 2019]

Jedni mówią, że odprowadzana ze ściekami woda kiedyś do nas wróci, a przy okazji katastrofy na Odrze wielu się dziwiło jak ścieki mogą trafiać do wód, zupełnie jakby po dostaniu się do kanalizacji w domach zużyta woda, znikała gdzieś w nieokreślonej przestrzeni. To pokazuje jak mało interesujemy się lub mało wiemy o podstawach funkcjonowania naszego otoczenia – przecież zbiorowe zaopatrzenie w wodę i odprowadzanie nieczystości to jedne z podstawowych aspektów gospodarki wodnej, rozwijanych już od czasów starożytnych rzymian, a może i nawet wcześniej.

Na wszystkie wspomniane wyżej wątki część z Was zapewne odpowie: „nie muszę się tym zajmować, od tego są specjaliści”, a w skrajnych przypadkach skomentuje: „płacę to wymagam” (częsty komentarz przy komunikatach dot. ograniczeń w korzystaniu z wody wodociągowej). Jednocześnie, gdy naukowcy i eksperci informują o wpływie zmiany klimatu na obieg wody (charakterystyka opadów i zwiększone parowanie) lub o zmianach w krajobrazie zmieniających lokalny bilans wodny (wspomniane wcześniej wycinanie lasów, betonowanie powierzchni, regulacja rzek itp.), pojawiają się komentarze „nieprawda, ja wiem lepiej”, „zmiana klimatu to spisek”, „jak nie pada, to zbuduję studnię do nawodnień”. Mamy, więc mieszankę społeczną, gdzie część obarcza odpowiedzialnością osoby zajmujące się gospodarką wodną, a część wie lepiej, ale mało co robi w tym temacie. Jaka jest w tym rola edukacji wodnej? Czy ma szansę coś zmienić?

Dla mnie edukacja to długofalowe narzędzie do wprowadzania zmian. Problem w tym, że publiczna edukacja jak i cała machina administracyjna nie nadąża za rozwojem wiedzy i nauki. Nawet sami naukowcy czasem nie nadążają za rozwojem w pewnych dziedzinach. Jak za tym wszystkim nadążyć? I tu naprzeciw potrzebą wychodzą wszystkie działania popularyzatorskie. Jak ktoś szuka aktualniejszej wiedzy, to zapewne znajdzie odpowiednie miejsce, szczególnie w dobie Internetu. Gdy już znajdziemy rzetelne źródło informacji warto je wspierać, chociaż by poprzez pomoc w promocji w sieci. Widzę po swoich doświadczeniach, że nie łatwo jest się przebić przez internetowe kotki i memy. Nie ma też ludzi nieomylnych, a warte polecenia źródła można rozpoznać nie tylko po tym czy podają źródła przytaczanych danych i twierdzeń, ale też po tym jak reagują na merytoryczną krytykę.

Popularyzacja wiedzy o wodzie w oparciu o naukę i analizy eksperckie jest dla mnie podstawą budowania świadomego obywatela, bo nie da się całej odpowiedzialności zrzucić na innych. Wrzucanie śmieci do toalet (zmora wodociągowców) czy do środowiska (finalnie większość zanieczyszczeń ląduje w wodzie) to nasza odpowiedzialność. Wybór i poparcie lokalnych czy krajowych przedstawicieli, którzy kształtują później nasze otoczenie, to też nie odpowiedzialność innych. Jeszcze kilkanaście lat temu tematyka wodna nie pojawiała się w kampania wyborczych. W ostatnich wyborach temat np. suszy był poruszany przez wszystkie komitety. I żeby móc się odnaleźć w ich propozycjach rozwiązania wyzwań związanych z zasobami wody, trzeba albo samem zgłębić temat albo zaufać ekspertom komentującym te propozycje – przy czym najlepiej szukać takich, których specjalność jest jak najbliżej omawianego zagadnienia, no ale to znów wracamy do posiadania chociaż podstawowego rozeznania w temacie. Dobrym przykładem jest tu szeroko omawiana na blogu susza. Najczęściej w mediach pojawia się samo hasło „susza”, i jako jedno z z rozwiązań przytaczana jest retencja w sztucznych dużych zbiornikach na rzekach. Tylko, że taka retencja jest głównie chwilowym lekarstwem na suszę hydrologiczną (wody powierzchniowe, głównie rzeki), i nie na przeciwdziałanie suszy, bo to zjawisko naturalne, ale na przeciwdziałanie jej skutkom. Sztuczna retencja w dolinach rzek to zatrzymywanie wody w najniższym punkcie krajobrazu, w niewielkim stopniu rozwiązaniu problem suszy glebowej (zwanej też rolniczą) czy suszy hydrogeologicznej (wody podziemne). Receptą na te dwa typy suszy jest retencja opadów jak najbliżej miejsca na które spadają – tak jak zrobiono to w portugalskiej Tamerze [5].

I to tyle z moich przemyśleń odnośnie edukacji wodnej. A jak Wy widzicie to zagadnienie? Zapraszam do dyskusji. Jestem otwarty na wszelkie uwagi, sugestie i Wasze doświadczenia 😊

Tekst powstał w ramach współpracy z Fundacją Veolia Polska przy programie Akademia Wodna.

Więcej o programie na stronie https://countryfundacja.veolia.acsitefactory.com/aktualnosci/akademia-wodna

Spis odnośników:

[1] Wyniki matur https://wyniki.dlamaturzysty.info/s/4059/76972-Wyniki-maturalne-porownanie.htm

[2] Cykl tekstów fakty i mity – https://swiatwody.blog/category/fakty-i-mity/

[3] Fakty i Mity: Czy Polska ma tyle wody co Egipt?

[4] Polskie wody – ile i jakiej wody powierzchniowej mamy?

[5] Krajobraz retencyjny w portugalskiej Tamerze